Debata na temat legalizacji konopi indyjskich w Niemczech nieprzerwanie trwa. Rząd federalny kierowany przez partie SPD, Zielonych i FDP chce wreszcie konkretnie wziąć się do roboty i wysłuchać każdego, kto ma coś do powiedzenia. Z niemiecką dokładnością należy zbadać, co można, a czego nie.
Coraz bardziej okazuje się, że dopóki Republika Federalna Niemiec jest podporządkowana Konwencji Narodów Zjednoczonych do walki z narkotykami, nic tak naprawdę nie da się zrobić. To samo dotyczy decyzji ramowej UE, która jest zgodna z konwencją ONZ i zakazuje legalizacji marihuany państwom członkowskim. Niemiecki rząd nie chce też zdecydować się na obranie innej drogi do legalizacji. Zamiast tego Niemcy chcą ustanowić przepisy krajowe mające na celu zniesienie zakazu marihuany, nie naruszając przy tym prawa UE i prawa międzynarodowego.
Niemcy stoją zatem przed dylematem, czy aby zakończyć prohibicję łamiąc jednocześnie prawo międzynarodowe i konwencję Schengen. A dokładnie tego boją się członkowie rządzącej koalicji. Legalizacja marihuany w Niemczech pociągnęłaby bowiem za sobą proces przed Europejskim Trybunałem Sprawiedliwości, a to z kolei byłoby bardzo ku uciesze, przykładowo, Viktora Orbána.
Jeśli spojrzymy na Luksemburg, to doskonale zauważymy, że nie da się zalegalizować konopi indyjskich, nawet jeśli rząd ma taką wolę i mandat wyborców. Dawno, dawno temu luksemburska koalicja rządząca obiecała obywatelom legalizację. Miały być punkty sprzedaży, ludzie mieli uprawiać marihuanę na własny użytek i nikt już miał się nie bać policji. Po czterech latach procesu legislacyjnego niewiele pozostało ze szczytnego celu, jakim jest zaprzestanie bezprawnej wojny z ludźmi, którzy lubią palić marihuanę.
Teraz Luksemburg chce jedynie częściowo zalegalizować marihuanę, właśnie po to, by stać z jedną nogą po prawnie bezpiecznej stronie. Każdy pełnoletni mieszkaniec Luksemburga będzie mógł uprawiać cztery rośliny konopi, które muszą być uprawiane z nasion, a nie z sadzonek. Dozwolone jest posiadanie do trzech gramów konopi indyjskich bez ponoszenia odpowiedzialności karnej. A spożywać marihuanę można tylko w zaciszu domowym.
Nadzieja niemieckich ofiar prohibicji na to, że kanclerz Scholz i spółka zrobi wielki krok w kierunku legalizacji konopi w taki sam sposób, jak w Kanadzie czy Urugwaju, wydaje się być daremna. Bardzo łatwo było wprowadzić prohibicję marihuany, trudniej ją znieść. Trzeba mieć odwagę Holendrów: od 1976 roku (!) sąsiedzi Niemiec pokazują, że konwencja ONZ pozostawia pewne pole do interpretacji. Przyjęta w pośpiechu reforma ustawy o opium za jednym zamachem uwolniła miliony miłośników konopi spod jarzma polityki zerowej tolerancji. Wprawdzie w ciągu pięciu dekad tolerowania konopi indyjskich wprowadzono szereg restrykcyjnych zmian legislacyjnych, ale ogólnie rzecz biorąc, w Holandii palacz marihuany cieszy się dymkiem na wolnym powietrzu i swobodą, jakiej nie ma nigdzie indziej w Europie.
To zupełnie inna sprawa, że przez ten naprawdę długi okres czasu Holendrom nie udało się postawić ponad konwencją ONZ, a następnie z układem Schengen i całkowicie uwolnić marihuanę. Przy całym zamieszaniu prohibicjonistów i zaniepokojonych obywateli, że przestępcy i dilerzy dostarczają haszysz i marihuanę do coffeeshopów tylnymi drzwiami, rzeczywistość pokazuje, że większość właścicieli coffeeshopów przestrzega zasad i odprowadza podatki. Konsumenci są zaopatrzeni, a uliczni dilerzy bezrobotni. Wnioski po 46 latach holenderskiej polityki tolerancyjnej są takie, że to działa i zapewnia relaks, nawet bez pełnej legalizacji.
Wracając do Niemiec, to wątpliwym jest, aby nasi sąsiedzi z zachodu odważyli się przeprowadzić eksperyment polegający na umieszczeniu czarnego rynku marihuany w coffeeshopach. Przeciwna temu jest zasada legalizmu, która zakazuje stosowania oportunicznych przepisów, jak ma to miejsce w Niderlandach. Niemcy nie pozwolą sobie na tak wielką zniewagę, jaką jest zakończenie prohibicji na własnych warunkach jak miało to miejsce w Urugwaju i Kanadzie. Stanowiłoby to poważną utratę wiarygodności i wizerunku kraju, który do tej pory występował na parkiecie ONZ jako największy zwolennik zakazu konopi indyjskich.